Chińska migracja i cena marzeń

Krzysztof Kardaszewicz, Ośrodek Badań nad Migracjami UW

Migracja wewnętrzna w Chinach nieraz opisywana jest jako jedna z wielkich wędrówek ludzkości. Szacuje się, że w 2015 r. ponad 277 mln Chińczyków pracowało poza swoimi rodzinnymi stronami. Wyjazd ma jednak wysoką cenę. Według oficjalnych danych za 2013 r., aż 61 mln dzieci pozostawionych jest w domu pod opieką dziadków, innych krewnych lub znajomych. Wiele nie widzi rodziców nawet przez cały rok. Około 2 mln dzieci żyje samotnie bez opieki. Rodziny, które decydują się na wspólny wyjazd (z kolejnymi 29 mln dzieci), walczą o to, by zapewnić sobie podstawowy byt i często nie dają rady.

Skazani na dystans
„Pamiętam jak ostatnio wróciłam na miesiąc z wizytą do domu i postanowiłam odebrać synka z przedszkola”, opowiada pani Wang*, przez większość roku pracująca z mężem w Shenzhenie z dala od syna i rodziny. „Zawsze odbierała go babcia. Gdy mnie zobaczył, pobiegł do kolegów i zawołał <Zobaczcie, ja też mam mamę!>. Był z tego strasznie dumny, tak jakby posiadanie rodziców było czymś wyjątkowym”. Historii dzieci, których rodzice wyjechali za pracą i zostawili je pod opieką krewnych, są dziś miliony. Większość migrantów postrzega swój wyjazd jako szansę zapewnienia sobie i swoim dzieciom lepszych warunków życia i pewniejszego startu. Często jednak dzieje się odwrotnie. Od wielu lat w Chinach dokumentowany jest negatywny wpływ przedłużającej się rozłąki z rodzicami na rozwój dzieci. Powoduje ona m.in. zaburzenia emocjonalne, depresję, kłopoty z nauką, a nawet wchodzenie w kolizję z prawem.  Jednym z bolesnych i natychmiast widocznych skutków rozłąki jest ochłodzenie kontaktów i osłabienie więzi emocjonalnej z rodzicami. „Od kiedy pamiętam ojciec zawsze pracował z dala od domu”, opowiada 15-letni Xiao Chen. „Kiedyś spytałem go, co robi w pracy, ale kazał mi zająć się nauką, a nie zadawaniem pytań. Nigdy nic mi nie mówił i w końcu przestało mnie to obchodzić. Zwykle stara się odwiedzać nas dwa razy w roku, ale czasem o wiele dłużej go nie ma. Nie znam go i przestałem za nim tęsknić, gdyż ojciec stał się dla mnie obcy”.

Takie problemy stanowią jednak niestety tylko wierzchołek góry lodowej. Trudne warunki życia i brak nadzoru prowadzą nieraz do poważniejszych następstw. Przykładem może być Ming Jun, która w wieku 14 lat rzuciła szkołę i postanowiła podjąć nielegalne zatrudnienie (praca w Chinach jest dozwolona od 16. roku życia) w małej fabryce tekstylnej. Pracowała po 12 godzin, bez kontraktu, ubezpieczenia lub nawet przeszkolenia z BHP. Po kilku tygodniach miała wypadek, gdy maszyna do szycia wbiła jej w rękę ogromną igłę. Nikt nie chciał jej pomóc ani też wezwać pomocy medycznej, gdyż była nielegalnie zatrudniona.

Przemiany ekonomiczne, które ponad 30 lat temu umożliwiły ludziom z prowincji wyjazd do miast, nie poszły w parze z reformą świadczeń społecznych - te dostępne są nieodpłatnie wyłącznie w miejscu oficjalnego zameldowania (tzw. hukou), tak więc dostęp migrantów czasowych do opieki medycznej lub np. szkoły dla dzieci wiąże się z zaporowym kosztem. Brak pieniędzy, czasu i pomocy sprawia, że rodzice często nie są w stanie zapewnić dzieciom dobrych warunków życia i zatrzymać ich przy sobie. Zwykle nawet te dzieci, które wyjeżdżają razem z rodzicami, w ciągu kilku lat są odsyłane z powrotem do domu. „Moja starsza córka ma 14 lat i przeprowadzała się do nas i z powrotem już trzy razy”, mówi pani Hu. „Dziadkowie nie potrafią się nią zająć i rozpuszczają ją - robi więc, co chce i większość czasu spędza w kawiarniach internetowych. Martwię się, ale nie mam szans, żeby wrócić i się nią zająć. Gdy nie potrafię wytrzymać, mogę tylko zadzwonić”.

Sytuację dodatkowo utrudnia to, że dzieci robotników napływowych na dłuższą metę nie mają większych perspektyw w miastach. Ludzie migrujący z prowincji do miast przez wiele lat byli traktowani jak intruzi, niechętnie tolerowani przez miejscowych i policję. Choć sytuacja uległa poprawie, do dziś ani migranci, ani ich dzieci, które często dorosły już w miastach, nie mają większych szans na zbudowanie tam nowego życia. Wysokie ceny mieszkań, niskopłatna praca, brak możliwości przeniesienia zameldowania i dostępu do świadczeń społecznych sprawiają, że od lat wytwarza się druga kategoria obywateli obsługujących lepiej usytuowanych mieszkańców miast.

Nie tylko dzieci
Wyjazd i rozłąka mają też negatywny wpływ na miliony rodziców, którzy zmuszeni są do pracy poza domem. Bardzo często zmagają się oni z ogromnym poczuciem winy, frustracji i bezsilności wobec problemów własnej rodziny. Według badań na ten temat przeprowadzonych przez pekińskie Centrum Praw Dziecka i Biznesu (CCR CSR), ponad 80 proc. rodziców czuje, że zawiodło swoje dzieci. Ogromna większość doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak niezdrowa jest długotrwała rozłąka, ale nie są w stanie zapewnić opieki ani warunków, które pozwoliłyby im na wychowanie dzieci poza domem. Za trzy największe przeszkody podają: brak czasu związany z długimi godzinami pracy, brak środków finansowych na podstawowe potrzeby oraz brak dostępu do szkół i świadczeń społecznych.

Ci, którzy próbują utrzymywać rodzinę razem, stają wobec sytuacji, w których nie ma komu przypilnować w domu kilkuletniego dziecka lub odebrać go ze szkoły po lekcjach. Za przykład może posłużyć A-ying, matka dwójki dzieci, która od 18 lat wraz z mężem pracuje poza domem. Wyjeżdżając, zabrała starszego synka ze sobą, jednak szybko okazało się że nie daje rady. „Chłopak bardzo często chorował, ja musiałam być stale w pracy i nie mogłam się nim zająć, a koszty lekarzy w mieście były dla nas za duże. W końcu, naszą jedyną opcją było odesłać go na wieś do rodziców”, opowiada A-ying. „Najgorsze jest chyba to, że nie mogę być częścią jego życia. Zawsze gdy dzwonię, on nie chce podejść do telefonu ani ze mną rozmawiać. (…) Wiem, że skarży się dziadkom, że go zostawiliśmy i się nim nie zajmujemy”.

Z czasem rozłąka powoduje olbrzymi stres, konflikty rodzinne i brak zaangażowania w pracę. Według wyników badania CCR CSR, niemal połowa rodziców prędzej czy później porzuca pracę, żeby wrócić do domu i zająć się bliskimi. Taką osobą jest np. pani Feng, która od ponad 20 lat pracuje poza domem. Wyjechała w kilka miesięcy po urodzeniu córki, którą powierzyła rodzicom męża. Jednak martwiła się o dziecko do tego stopnia, że po pół roku wróciła do domu, próbując znaleźć tam pracę - bezskutecznie. Od wtedy jej życie stało się pasmem wyjazdów, tęsknoty i bolesnych, zwykle nieudanych prób powrotu i osiedlenia się u siebie. Zwykle w pracy w mieście nie wytrzymuje nawet roku.

Stopniowa przemiana
Część pracodawców zrozumiała, że konieczne jest wsparcie dla rodzin z dziećmi w miejscu pracy. Takie wsparcie zazwyczaj jednak jest dorywcze i zależy od nastawienia oraz środków pracodawców, a także innych podmiotów. Organizowane są warsztaty dla rodziców, pomagające im zrozumieć potrzeby dziecka i poznać dostępne możliwości radzenia sobie z trudnościami.

Niektórzy pracodawcy, jak fabryka Concord w Dongguan, decydują się na konkretną pomoc, np. zapewnienie darmowej dziennej opieki dla dzieci pracowników w miejscach, w których mogą się one bawić i odrabiać lekcje, czekając aż rodzice skończą pracę. Inne firmy współpracują bezpośrednio z organizacjami pozarządowymi, które prowadzą ośrodek organizujący szkolenia dla rodziców i zajęcia dla dzieci. Daleko jest jednak do rozwiązania problemu. Istotną szansą jest stopniowe przenoszenie produkcji przez coraz więcej fabryk wewnątrz kraju i tworzenie miejsc pracy bliżej domu pracowników.

Kluczowa dla poprawy losu milionów dzieci oraz ich rodzin w Chinach będzie jednak reforma systemu hukou oraz inne działania rządu w tym zakresie. W październiku 2015 r. rząd wprowadził nowy system tzw. zezwoleń na pobyt, które dają prawną gwarancję dostępu do przeważnie bezpłatnych usług (edukacji, opieki medycznej etc.) dla osób ze stałym zatrudnieniem i miejscem zamieszkania. Dla wielu rodzin przechodzących wymuszoną rozłąkę nowy system pozwoleń może okazać się podstawą do poprawy ich sytuacji. W lutym 2016 r. rząd po raz pierwszy wprowadził też oficjalne wytyczne dotyczące dzieci wychowujące się bez rodziców, określając obowiązki rodziców, szkół oraz lokalnych władz w zakresie opieki nad dziećmi, a także odpowiedzialność prawną za ich nieprzestrzeganie.

Jest to oznaka bardzo istotnej zmiany w nastawieniu rządu do problemu i prawdopodobnie wstęp do przebudowy systemu hukou i tym samym poprawy sytuacji milionów dzieci bez opieki rodziców. Ostateczny rezultat wprowadzanych właśnie reform zależeć jednak będzie od działania władz lokalnych.

* W artykule wykorzystałem wyniki badań i cytaty zawarte w raporcie mojego autorstwa pt. „They Are Also Parents” (Centre for Child Rights and Corporate Social Responsibility).

Opublikowano w numerze: 56 / Marzec 2017 | Kategoria: Artykuły