Abolicja szansą na legalność

Wywiad z Myroslavą Keryk, prezeską Fundacji „Nasz Wybór” , wykładowczynią w Uczelni Łazarskiego

Agnieszka Makulec: Jakie są najważniejsze przyczyny popadania Ukraińców w Polsce w nielegalność?

Myroslava Keryk: Największym problemem dla Ukraińców jest legalizacja pobytu. Lista wymaganych od nich dokumentów jest długa, a cudzoziemcom często trudno jest zdobyć nawet coś tak prostego, jak meldunek. Dodatkowo, konieczność udowodnienia, że człowiek nie będzie ubiegał się o świadczenia z pomocy społecznej, że ma wystarczający dochód - wielu ludzi to odstrasza i dlatego decydują się na pobyt nielegalny. Również pracodawca może zawieść. Ukraińcy znajdują zatrudnienie w sektorach - budownictwo, rolnictwo, usługi domowe - w których często pracuje się „na czarno”. Ze względu na koszty zatrudnienia, i dla jednej strony, i drugiej to jest wygodne. Nawet jeśli pracownik chce pracować legalnie, to jest jakaś niechęć, żeby zatrudnić go na podstawie umowy. Procedura uzyskania zezwolenia na pracę dla cudzoziemca kiedyś trwała nawet dwa miesiące, podczas których on nie mógł pracować. Często trudno więc winić samych pracodawców, że nie chcą z takiej procedury korzystać.
Wprowadzenie reżimu wizowego Schengen spowodowało, że wielu Ukraińców przebywających w Polsce bało się, że nie uda im się zdobyć dokumentów niezbędnych do powtórnego uzyskania wizy do Polski. Mieli na utrzymaniu rodzinę na Ukrainie, więc dla nich możliwość pracy w Polsce to było być albo nie być. By nadal móc pomagać jej finansowo, decydowali się pozostać tu nielegalnie.

W jaki sposób nowa abolicja zmieni sytuację Ukraińców?

Człowiek, który ma nieuregulowany status pobytowy, nie może korzystać ze służby medycznej, bo musiałby podawać swoje dane, a boi się, że po ujawnieniu się mógłby zostać deportowany. Nie może pracować legalnie. Jest niewidzialny. Niektórzy „nielegalni” nawet idąc ulicą, starają się nie przechodzić na czerwonym świetle, żeby ich Straż Miejska nie zatrzymała i nie wylegitymowała. Legalność daje im swobodę poruszania się wszędzie bez obaw, że ktoś będzie chciał skontrolować legalność ich pobytu. W relacjach pracodawca-pracownik „nielegalni” są zupełnie bezbronni. Tak naprawdę dobrą wolą pracodawcy jest, że nie zadenuncjuje cudzoziemca albo że zapłaci mu za pracę. „Nielegalny” nie ma żadnego wsparcia, gdy naruszane są jego prawa. Były w prasie informacje na temat przetrzymywania kobiet pracujących jako pomoce domowe w domach wbrew ich woli przez parę lat. Ludzie, którzy zdecydują się na abolicję, zupełnie zmienią swoją sytuację, bo będą mogli w trudnych sytuacjach korzystać z pomocy różnych polskich instytucji.
Ci, którzy pozostają w Polsce nielegalnie, nie mogą wyjechać z Polski. Wiele osób chce mieć tę swobodę, żeby odwiedzać rodzinę na Ukrainie, załatwiać różne sprawy. Są tragedie ludzkie, np. ktoś z rodziny umarł, a nie można pojechać na pogrzeb.

Z czego może wynikać strach niektórych Ukraińców przed abolicją?

Na Ukrainie pojawiły się plotki, że polski rząd zbiera informacje o „nielegalnych”, żeby ich deportować. Takie niesprawdzone wiadomości szybko przenoszą się pocztą pantoflową i zniechęcają ludzi do abolicji. Dodatkowo, nie wiemy, co będzie robić Straż Graniczna, gdy cudzoziemiec otrzyma ostateczną decyzję odmowną. Jeżeli migrant nie zechce wyjechać z Polski, to pewnie będzie musiała go ścigać. Oczywiście, jeśli cudzoziemiec przebywa nielegalnie, to i tak może być ścigany. Po abolicji Straż Graniczna zyska jednak jego dokładne dane, w tym adres zamieszkania. Ponadto, strach wśród Ukraińców wiąże się z tym, że po abolicji mogą nie mieć umowy o pracę i po dwóch latach pojawi się problem z przedłużeniem legalnego pobytu, a także z tym, że często mają trudności w uzyskaniu potrzebnych do abolicji dokumentów i w związku z tym nie wiedzą, czy się do abolicji kwalifikują. Część ludzi ma przeterminowane paszporty, a wymagany jest ważny dokument podróży. Ukraiński konsulat stara się wydawać tzw. białe paszporty. Jednak w wypadku Wietnamczyków, Białorusinów, Rosjan czy Ormian to jest poważny problem. Wreszcie, niespójność informacji podawanych przez różne osoby odpowiedzialne za abolicję również wprowadza zamieszanie i nasila obawy migrantów. Przykładowo, na początku w ulotce o abolicji podano nieprawdziwą informację - było w niej napisane, że do abolicji kwalifikują się osoby, które przebywają nielegalnie na terytorium Polski nieprzerwanie od 20 grudnia 2007 r. W rzeczywistości cudzoziemiec może żyć w Polsce przez cały ten okres legalnie, a tylko zostać nielegalnie na krótko przed styczniem 2012 r., by się do abolicji kwalifikować.

Jak Pani ocenia akcję informacyjną towarzyszącą abolicji?

Ta kampania informacyjna jest dużym plusem obecnej akcji regularyzacyjnej. Została stworzona dobra strona internetowa (np. można sprawdzić, czy ktoś się kwalifikuje do abolicji, na bieżąco są publikowane statystyki). Jednak mimo dobrego przygotowania kampanii, ciągle nie do wszystkich obcokrajowców dociera informacja. Szkoda, że nie jest ona dostępna w centrach handlowych - tu szczególnie często można spotkać cudzoziemców, zwłaszcza w weekendy. Ważną rolę w dostarczaniu wiedzy o abolicji pełnią organizacje pozarządowe, szczególnie w Warszawie. W wypadku Ukraińców jest informacja na portalu Fundacji „Nasz Wybór”, w gazecie „Nasze Słowo”, jest też wsparcie mniejszości ukraińskiej.

W jaki sposób działania władz są uzupełniane przez NGO-sy?

Z tego, co obserwuję, pojawiają się pewne drobne nieporozumienia między organizacjami a urzędami, wynikające głównie z niespójności informacji o abolicji dostarczanych przez urzędników. Zdarza się, że są one sprzeczne z tym, jak cudzoziemcy są później traktowani w urzędach. Jest dużo organizacji, które świadczą bezpłatne usługi konsultacyjne, pomagają cudzoziemcom przy wypełnianiu wniosków. Jest to duża pomoc dla urzędów, gdyż wypełnianie wniosku może zająć nawet 1,5 godziny. 

Na czym polega trudność z tymi formalnościami? Tylko na tym, że kwestionariusz trzeba wypełnić po polsku?

Też, ale inny problem wynika z tego, że formularz nie jest przygotowany specjalnie do legalizacji pobytu w ramach abolicji. Nie wiadomo, co w niektórych rubrykach wpisywać, np., w pole „podstawa pobytu”. Jest problem z dziećmi, jeśli urodziły się po 2007 r. i nie kwalifikują się do abolicji - czy wpisywać je w tym samym wniosku, czy składać oddzielny. Jest dużo różnych takich niuansów. Na szczęście jest infolinia, na którą można zadzwonić i się dopytać. Choć dochodzą do mnie sygnały, że nie zawsze to, co ktoś mówi na infolinii, zgadza się z tym, co mówi potem konkretny urzędnik.

Czy Pani zdaniem abolicja w obecnej formie jest długotrwałym rozwiązaniem kwestii nielegalnej imigracji?

Raczej nie. Spotykałam się z opinią, że warto by abolicja odbywała się regularnie, np. co dwa lata. Istniałoby jednak wtedy niebezpieczeństwo, że ludzie zostawaliby nielegalnie, bo wiedzieliby, że i tak wkrótce będzie abolicja. Myślę, że należy myśleć raczej o takich rozwiązaniach, które ułatwiłyby procedurę legalizacji pobytu.
Jest też możliwość tzw. małej abolicji, z której mogą skorzystać ci cudzoziemcy, którzy się do abolicji nie kwalifikują. Po złożeniu dokumentów do czasu wydania decyzji ich pobyt w Polsce jest legalny. Mogą w tym czasie bez żadnych konsekwencji (tzn. bez wpisu na listę osób niepożądanych i bez zakazu wjazdu) wyjechać na Ukrainę, tam wyrobić sobie wizę i wrócić. To jest dobre rozwiązanie dla Ukraińców, ale raczej nie dla innych cudzoziemców, którym trudniej jest ponownie zalegalizować swój pobyt w Polsce.

Co, oprócz liczby nielegalnie przebywających w Polsce cudzoziemców z poszczególnych krajów, mogło zadecydować o rozkładzie zainteresowania abolicją wśród cudzoziemców (zob. Sześćdziesiąt dni abolicji 2012)?

Wietnamczycy są bardziej związani miedzy sobą, więc lepiej między nimi rozchodzi się informacja. Poza tym, ich organizacje są bardziej zmobilizowane do pomocy. Wreszcie, ich migracja do Polski ma inny charakter: przyjechali na dłużej, abolicja ma dla nich większe znaczenie. Ukraińcy z kolei są bardziej rozproszeni, czasem pracują tylko w polskim środowisku i w związku z tym mogą nawet nie wiedzieć o abolicji.

Czy można już z tej abolicji wyciągnąć jakieś lekcje na przyszłość?

Na przykład, sprawa dzieci, o których nie wiadomo, czy kwalifikują się do abolicji, jeśli urodziły się po 2007 r. Lepiej by było, gdyby ich sprawy mogły być rozpatrywane łącznie ze sprawami ich rodziców. Dobrze by było, żeby bez zezwolenia można było pracować nie tylko na podstawie umowy o pracę, ale też umowy zlecenie czy o dzieło. Przydałby się też oddzielny wniosek o legalizację pobytu, dostosowany do abolicji. Myślę, że wiele refleksji pojawi siię, gdy zobaczymy, jakie będą decyzje i ich konsekwencje.

Dziękuję za rozmowę.

Opublikowano w numerze: 34 / Luty 2012 | Kategoria: Artykuły