Mare Monstrum

Marta Szczepanik, Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Instytut Filozofii i Socjologii PAN

Od początku 2015 r. wody u wybrzeży Włoch i Grecji pochłonęły życie ponad 1 750 zdesperowanych uciekinierów z Afryki i Bliskiego Wschodu. W ciągu ostatnich dwóch dekad zginęło w ten sposób ok. 15 tys. osób. Czy Europa może powstrzymać tragedie na Morzu Śródziemnym?

Dramatyczne wypadki ostatnich tygodni postawiły Europę przed ogromnym wyzwaniem politycznym i humanitarnym. Mimo że niebezpieczne przeprawy od lat kończą się tragicznie, to śmierć tak wielkiej liczby migrantów (tylko w kwietniu zginęło ok. 1 200 osób), podejmujących desperacką podróż, by dotrzeć do europejskiego „eldorado”, zmusiło decydentów do podjęcia natychmiastowych działań. 23 kwietnia br. sytuacja na południowych granicach Unii była przedmiotem nadzwyczajnego posiedzenia Rady Unii Europejskiej. Według organizacji humanitarnych i broniących praw człowieka ustalenia podjęte na szczycie rozczarowały - wprawdzie Unia uważa za priorytet ratowanie życia migrantów, którzy już znaleźli się na morzu, ale nie zamierza udostępnić innych, bezpiecznych kanałów migracji do Europy. Migranci mają więc zostać zatrzymani w państwach trzecich, zanim jeszcze udadzą się w podróż do Unii Europejskiej.

Dlaczego płyną?
Przybysze na Lampedusę, Sycylię i Rhodos, śródziemnomorscy boat people, to uciekinierzy z ogarniętych przemocą, ubóstwem lub głodem państw Afryki i Bliskiego Wschodu, wyruszający z krajów takich jak m.in. Libia, Syria czy Turcja. Trasy przepraw wciąż ulegają zmianom. Obecnie popularny jest tzw. środkowy szlak śródziemnomorski, który wiedzie z Libii i Tunezji do południowych Włoch. Wybór tej drogi to m.in. efekt arabskiej wiosny, a także zaostrzenia kontroli w innych miejscach, np. zbudowania zasieków z drutu kolczastego na granicy turecko-greckiej.

Szlaki migracyjne zaczynają się jednak gdzie indziej, nie w krajach będących w bezpośrednim sąsiedztwie Europy. Szlaki te sięgają państw Afryki Subsaharyjskiej, głównie Somalii, Erytrei, Nigru, Mauretanii czy Senegalu. Drogi migrantów pragnących dostać się do Europy, którzy w tym celu przemierzają najpierw cały kontynent afrykański, opisał z pasją Stefano Liberti w reportażu „Na południe od Lampedusy. Podróże rozpaczy”. Od strony Bliskiego Wschodu do wybrzeży Europy zmierzają z kolei Afgańczycy czy Irakijczycy. Wielu z tych ludzi mówi, że nie mają nic do stracenia, gotowi są próbować dotarcia do Europy do skutku. Niektórzy dodają, że woleliby śmierć na morzu niż to, co mogłoby ich spotkać w kraju pochodzenia.

Przybysze do Europy to niejednolita grupa, a indywidualne powody ich wyjazdu są różne: od chęci polepszenia bytu czy połączenia z rodziną w Europie po konieczność ucieczki spod kul karabinów. W tej ogromnej grupie są osoby, które są uchodźcami w sensie prawnym, tzn. mogą przedstawić dowody na prześladowanie w kraju pochodzenia i spełniają przesłanki do udzielenia ochrony międzynarodowej zgodnie z Konwencją Genewską z 1951 r. Według Konwencji każda osoba obawiająca się prześladowań w kraju pochodzenia, np. ze względu na rasę czy wyznanie, może przyjechać na terytorium państwa będącego stroną Konwencji i prosić o udzielenie ochrony. Prawo unijne dodatkowo chroni także osoby z krajów, w których toczą się konflikty zbrojne. Przyjazd na terytorium UE migrantów z Syrii, Libii czy Erytrei, jeżeli są oni osobami poszukującymi ochrony, jest zatem w świetle prawa międzynarodowego legalny. W rzeczywistości jednak, podróż z Afryki do Europy samolotem czy promem jest - nawet dla osób spełniających przesłanki do otrzymania statusu uchodźcy i chcących złożyć wniosek - w praktyce niemożliwa. Stąd ogromny popyt na usługi tzw. scafisti - przemytników szmuglujących ludzi drogą morską, którzy z początkiem wiosny rozpoczęli organizację przepraw.

Przemytnicy nie są przyczyną
Na kwietniowym szczycie w Brukseli Rada Europejska przyjęła 10-punktową strategię działania w sprawie migrantów z Morza Śródziemnego. Na czerwiec przewidziano rozpoczęcie rocznej operacji EUNAVFOR Med., misji cywilno-wojskowej dowodzonej z Rzymu, której zadaniem będzie przechwytywanie i niszczenie statków przemytników „w zgodzie z prawem międzynarodowym”. UE stara się o przyjęcie przez Radę Bezpieczeństwa ONZ rezolucji, która dawałaby mandat do  planowanej misji. Walka z „nielegalną imigracją” ma być wojną z przemytnikami i procederem przerzutu ludzi na łodziach. We współpracy z Europolem w internecie mają być wykrywane treści wykorzystywane przez przemytników w celu przyciągnięcia uwagi migrantów i uchodźców. Czy to jest rzeczywiście skuteczne rozwiązanie? W jaki sposób Unia chce rozbijać siatki przemytnicze na przykład na terenie Libii, pozbawionej obecnie efektywnych struktur państwowych, z którymi można by współpracować? Wydaje się także mało prawdopodobne, by zniszczenie zaplecza przemytniczego powstrzymało zdesperowanych ludzi przed próbami przekraczania granicy morskiej. Raczej można się obawiać, że przyczyni się to do zwiększenia kosztów oraz niebezpieczeństw związanych z tymi podróżami. Może ginąć jeszcze więcej ludzi.

Strzec granic czy ratować?
Rada zadeklarowała również, że zwiększone zostaną trzykrotnie (do 9 mln euro miesięcznie) środki na prowadzoną na morzu przez unijną agencję Frontex operację „Tryton”, w ramach której patrolowane jest wybrzeże włoskie. Zwiększony budżet ma umożliwić Frontexowi przez dwa kolejne lata wykonywanie w ramach mandatu również działań poszukiwawczo-ratowniczych. Rozwiązanie to także budzi wątpliwości. Frontex jest odpowiedzialny przede wszystkim za kontrolę i ochronę zewnętrznych granic państw członkowskich oraz wspieranie państw w sytuacji pilnych i wyjątkowych zagrożeń. Operacja unijna „Tryton” rozpoczęta w listopadzie 2014 r. zastąpiła na wodach włoskich realizowaną uprzednio przez rok operację włoską „Mare Nostrum” (uruchomioną po katastrofie statku u wybrzeży Lampedusy w październiku 2013 r.). „Mare Nostrum” była operacją poszukiwawczo-ratowniczą na dużą skalę: uratowano ok. 150 tys. osób. Podstawowa różnica polegała na tym, że operacja ta miała trzy razy większy budżet niż „Tryton”, a działania były prowadzone w promieniu 175 mil morskich od brzegu, tj. i na włoskich, i na libijskich wodach terytorialnych. Operacja „Tryton” prowadzona jest tylko wokół wybrzeży włoskich, w promieniu jedynie 30 mil. „Mare Nostrum” zakończono, ponieważ państwa Unii nie były chętne do wsparcia kontynuacji kosztownych działań, które przez rok w całości były finansowane z włoskiego budżetu. Przywódcy państw unijnych argumentowali, że poszukiwawczo-ratunkowy profil misji tylko zachęcał coraz liczniejszych migrantów do podejmowania przepraw.

Akcja na morzu. Fot. U.S. Navy. Źródło: Wikimedia Commons.

Podział odpowiedzialności
Opór niektórych państw UE przed przyjęciem części odpowiedzialności za trwający kryzys na południowych granicach jest widoczny nie tylko w dążeniu do zakończenia „Mare Nostrum”, ale także w niechęci do przyjmowania na swoje terytoria tych osób, które już przebywają w przeludnionych ośrodkach we Włoszech. Kraj ten znajduje się obecnie pod niespotykaną presją. Dla przykładu, tylko w 2014 r. drogą morską przybyło do Włoch 170 tys. osób, a wnioski o status uchodźcy złożyło prawie 65 tys. Dla porównania, w Polsce w tym samym roku złożono nieco ponad 6 600 wniosków. Zgodnie z tzw. rozporządzeniami dublińskimi, migranci z Afryki czy Bliskiego Wschodu nie mogą samodzielnie legalnie przejechać do innego kraju unijnego - muszą poddać się daktyloskopii (pobiera się od nich odciski palców) i czekać na rozpatrzenie swoich spraw w pierwszym bezpiecznym kraju, do którego wjechali. W rezultacie osoby ubiegające się o ochronę czekają miesiącami na zakończenie procedur. Systemy przyjmowania tych osób we Włoszech, a także w Grecji, są już od dłuższego czasu niewydolne i państwa unijne powinny solidarnie podzielić się odpowiedzialnością za uchodźców. Problem w tym, że każde państwo członkowskie musi indywidualnie wyrazić wolę ich przyjęcia. Unia nie posiada mechanizmów, którymi mogłaby je do tego zobowiązać. Trwa obecnie dyskusja nad propozycją Komisji Europejskiej z maja 2015 r., zgodnie z którą państwa członkowskie powinny w najbliższym czasie przyjąć łącznie 20 tys. uchodźców znad Morza Śródziemnego w ramach programu przesiedleń. Sprzeciw wielu państw budzi jednak kwestia podziału kwotowego, w ramach którego liczbę przesiedleńców do danego kraju wyliczono na podstawie liczby ludności, wysokości PKB, poziomu bezrobocia oraz dotychczasowej liczby przyjętych uchodźców. Rządy m.in. Polski, Czech, Węgier i Wielkiej Brytanii bronią zasady suwerenności państw członkowskich w decydowaniu o tych kwestiach i protestują przeciwko narzucaniu kwot.

Uchodźcy na morzu. Fot. A. D’Amato. Źródło: UNHCR.

Zatrzymać w Afryce
Wydaje się, że jak na razie Unia chce przede wszystkim zapobiegać kolejnym falom migracji. Problem stanowią jednak osoby chcące ubiegać się o ochronę. Zupełne pozbawianie ich takich gwarancji pogwałciłoby kluczową zasadę prawa międzynarodowego, tzw. non-refoulement, mówiącą o niezawracaniu uciekinierów do krajów, w których grozić im może niebezpieczeństwo. Jednym z możliwych rozwiązań jest pomysł, rozważany przez Brukselę już w marcu tego roku, aby potencjalni uchodźcy nie musieli fizycznie przebywać w kraju, który proszą o ochronę, i aby mogli składać wnioski w ambasadach państw unijnych i przedstawicielstwach Unii w krajach pochodzenia. Jest to rozwiązanie wymagające radykalnego przekształcenia obecnego systemu, łącznie z przedefiniowaniem tego, co rozumiemy jako prawo do poszukiwania ochrony. Czy państwa, takie jak kraje Maghrebu, które same są niestabilne politycznie, nierzadko na krawędzi wojny domowej, mogą być bezpiecznym miejscem, w którym na rozpatrzenie wniosku oczekują uciekinierzy z Nigru, Somalii czy Erytrei? Aby stworzyć taki system, konieczne byłoby też zawieranie umów z krajami trzecimi dotyczących funkcjonowania tych placówek. W tym wypadku ceną może być przymykanie przez Unię oka na niedemokratyczne praktyki.

Co zrobi Europa?
Wiele mówi się o tym, że problem migracji będzie najistotniejszym wyzwaniem dla Europy w XXI w. Chodzi już nie tylko o techniczne rozwiązanie bieżącej sytuacji. Powstaje pytanie, czy jesteśmy w ogóle w stanie na dłuższą metę zatrzymać migrację z Południa, powodowaną m.in. rozpadem systemów w politycznych w krajach, które przed arabską wiosną rządzone były w niedemokratyczny, ale bądź co bądź stabilny sposób, oraz skrajnymi nierównościami ekonomiczno-społecznymi. Symbolem tych nierówności stały się ostatnio zdjęcia migrantów siedzących na płocie z drutu okalającym pole golfowe w Melilli - hiszpańskiej eksklawie w Maroku czy satyryczne rysunki pokazujące turystów opalających się nad morzem zamienionym w cmentarzysko. Pomoc humanitarna i rozwojowa, udzielana m.in. przez Unię, nie nadąża z zaspokojeniem potrzeb ludności krajów rozwijających się i nie zawsze odpowiada na systemowe przyczyny problemów. Jeżeli chcemy zatrzymać uciekinierów, to kolejne pytanie brzmi: czy Europa może to zrobić - jeśli chce jednocześnie utrzymać dotychczasową wizję samej siebie - z poszanowaniem idei solidarności i praw człowieka, czyli wartości stanowiących europejskie fundamenty.

Opublikowano w numerze: 51 / Czerwiec 2015 | Kategoria: Artykuły